niedziela, 19 kwietnia 2020

"Fasolowa wojna" John Nichols

"Fasolowa wojna" to powieść z lat 70. autorstwa amerykańskiego pisarza, Johna Nicholsa. Jest to powieść gatunku western, opowiadająca o losach mieszkańców małej miejscowości, Milagro. Fabuła skupiona jest wokół sporu białych, bogatych biznesmenów i ubogiej Meksykańskiej ludności, zamieszkujących miasteczko od zawsze. Konflikt, oczywiście, to tytułowa fasolowa wojna. Oprócz tego powieść to istne siedlisko barwnych postaci, niesamowita przeplatanka historii, zakrapiana wybornym humorem.

Powieść ta od kiedy pamiętam figurowała na mojej liście książek do przeczytania. Od małego słyszałam o niej i niecierpliwie czekałam na moment, by zagłębić się w nietuzinkową historię. Wreszcie, ta chwila nadeszła w zeszłym tygodniu, a ja nie ukrywając ekscytacji rozpoczęłam czytanie. I, niestety, powieść nie porwała mnie od pierwszych stron, tak jak się tego spodziewałam. Od razu pojawiło się mnóstwo bohaterów, przez co bardzo szybko pogubiłam się i nie mogłam zapamiętać kto jest kim. Autor również przy początku zamieścił wyczerpującą historię życia jednego z bohaterów, co praktycznie całkowicie zniechęciło mnie do lektury. Jednak, moja ciekawość cały czas nie została zaspokojona - nie potrafiłam dojść do tego, jaki może być główny wątek książki. Dlatego też, zapomniałam o pierwszym wrażeniu i postanowiłam czytać dalej.

Z czasem, gdy przestali pojawiać się nowi, istotni bohaterowie (co stało się zaskakująco późno), zdążyłam się już z nimi zżyć. Byłam ciekawa, jakie będą kolejne kłótnie Meksykańskich, okropnie porywczych mieszkańców oraz chciałam dojść do tego, jak biali, bogaci inwestorzy i policja poradzi sobie z rosnącym konfliktem. W tej książce niesamowicie pokazana jest waga, na której umieszczona jest władza. Z jednej strony umieszczone są organy rządu, sprawujące władzę w świetle prawa, a także bogaci, wpływowi ludzie, a na drugiej szali stoją ubodzy, butni Meksykanie, którzy urośli w siłę dzięki pewnemu zjednoczeniu i porywczości. Oraz przyjaźni z bronią palną, którą chętnie wprawiali w ruch. Waga ta nieustannie się waha, doprowadzając jedynie do coraz większego rozchwiania, a nie jednoznacznej decyzji, kto odniósł zwycięstwo. Dzięki temu, że powieść jest tak liczna w strony, autor mógł bardzo szczegółowo zobrazować zarówno białych, jak i mieszkańców Milagro, wskazać między nimi różnice, nieliczne podobieństwa, a także realistycznie oddać sedno konfliktu. Chociaż na okładce polskiego wydania widnieją słowa, nazywające dzieło Nicholsa "arcydziełem komizmu", ta książka jest czymś więcej. Wskazuje zmiany, jakie zachodziły w amerykańskim społeczeństwie w latach 50. XX wieku, pokazuje dlaczego i kto się bogacił oraz wskazywał czyim kosztem się to działo, jest to swoista analiza zmieniającego się społeczeństwa, a jak wszyscy wiemy, za zmiany zawsze ktoś musi ponieść koszty. Jest to istotny aspekt powieści, ale i wartościowa treść, którą po prostu dobrze się zainteresować. Szczególnie, że ten problem jest tak klarowanie zarysowany w tej pozycji.

Kontrast między Meksykanami a białymi obywatelami jest ujmujący, tak samo jak zaznaczenie, że tak naprawdę nie chodzi o rasę (chociaż tak najłatwiej to ująć; jest to jednak uproszczenie), a o poglądy, charakter i sposób życia. Dzięki dogłębnemu ukazaniu mieszkańców Milagro mamy okazję poznać ich sposób bycia, dostrzec kompletny brak powściągliwości i siłę, samoistną siłę wynikającą z radzenia sobie z tak trudnym życiem, jakie ich spotkało. Jednocześnie widać, jak inne jest życie bogatych białych, lekceważących potrzeby biednych. A najciekawszym aspektem jest smutek, przemykający między obiema grupami. W "Fasolowej wojnie" nie ma znaczenia czy masz pieniądze, czy nie - problemy i tak cię dopadną, w ten czy inny sposób. Jest w tym pewna sprawiedliwość - niezależnie od statusu, myśli wielu bohaterów wyrażały przygnębienie albo zmartwienie, niechęć. Wskazuje to pewną prawidłowość, uświadamia, że szczęście zależy od mnóstwa czynników. Chociaż najciekawszym aspektem jest to, że koniec końców szczęśliwsi są mieszkańcy Milagro, tworząc między sobą wspólnotę i łącząc się w trudzie, tak sprzyjającym rozwojowi przyjaźni i solidarności.

I tutaj pojawia się pewien paradoks. Przystępowałam do lektury, przekonana o jej lekkości i towarzyszącemu jej nieprzerwanie humorowi. A okazało się, że tę powieść dużo lepiej opisuje słowo tragikomedia. Ciężkie losy bohaterów, wszechobecna śmierć opisywana, oczywiście, w sposób zabawny nie sprawiała, że przestawałam myśleć o trudach ich życia. Dlatego też uśmiech często kończył zastygając mi na wargach, a wybuchy śmiechu nie towarzyszyły mi przez cały czas czytania. Myślę, że może to wynikać z mojej nieznajomości gatunku i zamiłowania do okrutnie lekkich książek. W chwili, gdy okazuje się, że bohaterowie mają ciężko, nie potrafię myśleć o nich bez współczucia, czy złości na politykę, prowadzącą do ich przygnębiającej sytuacji. Wydaje mi się też, że książka nie odpowiada współczesnym trendom, przez co odstaje od tych pozycji, które zajmują ludzi, w tym mnie. Powieść zaskoczyła mnie sposobem poruszania niektórych kwestii, podejściem do przemocy czy głupich zachowań, które w domyśle były śmieszne, a mnie przyprawiały grymas na twarzy - nie wynika to z nieadekwatności tych działań, a jedynie z mojego braku przyzwyczajenia do podobnych opisów.

Po namyśle, uważam, że jest to ciekawa pozycja, zdecydowanie znam osoby, które mogłyby się nią zachwycić i może polecę im tę książkę. Widzę jednak, że nie jest to coś, co wpasowało się w moje upodobania, ale dzięki przeczytaniu jej mam świadomość pewnych problemów, które występują na świecie, a nie są dostatecznie nagłaśniane. Prawdopodobnie nie to miało być główną osią historii, ale mogłam to z niej wyciągnąć, co jest dostatecznie ważnym aspektem. Jest to wielowarstwowa powieść, umożliwiająca głęboką analizę (zakrawającą o nadinterpretację, ale też umożliwiającą zapoznanie się z ważnym tematem) i również odprężenie, powodowane śmiesznymi, zawiłymi historiami oraz oderwaną od rzeczywistości większości ludzi fabułą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz